środa, 16 kwietnia 2014

Electra Delivery 8d

Uwielbiam ten rower. Jest bardzo komfortowy, świetnie wygląda i generalnie robi wrażenie.
Traktuję go ze szczególną troską, jako kolekcjonerski okaz.
Z racji wycofania go szybko z produkcji ( z powodu wady projektowej dotyczącej niewłaściwego mocowania przedniego kosza, co stwarzało zagrożenie bezpieczeństwa jazdy) myślę, że za jakiś czas będzie to model poszukiwany i pożądany przez kolekcjonerów.
Nie planuję go sprzedać ale dbać, dbam jak najbardziej. Mam zachowany oryginalny karton :)
Wrzucam kilka zdjęć z różnych wypraw ( najdłuższa miała 140 km jak na razie )







niedziela, 23 grudnia 2012

Dawno, dawno temu...

... a tak dokładnie w kwietniu, kiedy było ciepło, dni długie i chęci były, wybrałem się na wycieczkę. A jak już wycieczka to taka konkretna, nie tam wokół komina :) Sprawdziłem siebie na dystansie 140km. Sprawdziłem też Electrę, czy nadaje się na dalekie podróże czy tylko na bulwarowe przejażdżki.
Postanowiłem przemierzyć trasę Bydgoszcz - Tczew. Do tej pory robię to regularnie samochodem lub pociągiem. Dlaczego nie rowerem?
http://www.bikemap.net/route/1462643#lat=53.604726830811&lng=18.4139&zoom=8&maptype=ts_terrain
Nie ukrywam, że przed tą jazdą troszkę "trenowałem". Może raczej nieco intensywniej jeździłem wokół umownego komina.
Wstałem o 4ej rano, 27 kwietnia, w sobotę. Pogoda zapowiadała się być moim sprzymierzeńcem. Szybka kawa, spakowanie prowiantu i wydrukowanych map, pożegnanie z Sabką i w drogę.


Mój plecak był dość ciężki z racji zabranego prowiantu ( 3 banany, 1,5l wody, pół litra maślanki truskawkowej, pół litra mleka, batonik, 3 kanapki). Nie zabierałem żadnych narzędzi ani dętek czy czegoś w tym rodzaju ponieważ zwyczajnie ufałem że nic się nie stanie na takiej trasie.
Ruszyłem planowo o 5ej rano. W Myślęcinku jadąc ścieżką rowerową dostojnie niespiesznie przebiegła mi drogę sarna. Niesamowite wrażenie robiły na mnie poranne dźwięki przyrody, niezakłócone cywilizacyjnymi odgłosami.





Śniadanie zaplanowałem zjeść po 30tym kilometrze jazdy. Jednak czas szybko leciał a ja głodny nie byłem. Jechałem dalej. Ostatecznie o 7.30 zdecydowałem o śniadaniu na siłę , na 44tym kilometrze przed Garwolińcem. Na przystanku PKS. Przy okazji zrobiłem wtedy pierwszą przerwę, ok 20 minutową. Okazało się, że dość ciężko jest ruszyć i ponownie nabrać regularnego tempa. Zdziwiłem się, że dał o sobie znać skurcz lewej łydki, co mi się nie zdarza, ale dość łatwo nad tym zapanowałem.
64ty kilometr dał o sobie znać jako szybkim zjazdem do Żura i odpowiednio ostrym podjazdem. Ale byłem na to przygotowany analizując mapę. Ale chyba od tamtego czasu zaczęły się problemy z kolanem, co również normalnie nie ma miejsca.




Po osiągnięciu około połowy trasy, kolano stało się moją zmorą. Na 81. kilometrze, ok godz. 10ej, za Lipinkami znalazłem fajny leśny parking gdzie zrobiłem sobie dłuższy postój na jedzenie i regenerację kolana.
Godzina przerwy dużo nie pomogła, gdyż załapanie tempa po takiej przerwie z kontuzją do łatwych nie należy.



Miło było przekroczyć granicę województw, gdyż zdopingowało mnie to do szybszej jazdy. Blisko był też Osiek, do którego jeździliśmy z Tczewa wraz z Kate. To co, że samochodem, ale z Tczewa, celu mojej podróży. No to musi już być jakoś niedaleko :)




Cieplutko się zrobiło, ale lekki wiaterek łagodził to. Przeciąłem autostradę i zbliżałem się miarowym tempem do Pelplina, starając się nie myśleć o kolanie.





Za Pelplinem miałem kryzys. Ledwo co znalazłem się za jego granicami, niemal rzuciłem do przydrożnego rowu Electrę, ległem w trawie nie wyrabiając z bólu kolana. Do tego zaraz myślami przywołałem skórcz łydki i co by nie było po 7 godzinach jazdy zwyczajnie zaczął boleć tyłek. Mimo komfortowej szerokości, siodło w Electrze jest dość twarde.
Zmobilizowałem się po pół godzinie leżenia w rowie. Wstałem i mozolnie ruszyłem naprzód. W końcu zostało raptem jakieś 25km. Wcześniej zjadłem i wypiłem pozostały zapas prowiantu.
Tempo spadło mi ze średnich 16-17km/h do 12-13.



Kiedy osiągnąłem Subkowy, pragnienie mnie męczyło na tyle że musiałem w sklepie dokupić wodę. Zostało zaledwie kilka kilometrów. Jeszcze mała przygoda z wiejskim burkiem, który chciał dopaść mojej i tak obolałej łydki, i dotarłem do słynnej "berlinki". A stąd już niemal widać Tczew :) Czułem ulgę ale i skrywaną dumę że mimo niespodziewanych kolanowo-łydkowych problemów dałem radę. 



Chciałem się sprawdzić czy na tyle silny jestem, by osiągnąć zamierzony cel. Chciałem się sprawdzić czy w wieku 36 lat nie zrobiłem się zbyt wygodny lub "ostały". Ostatnio długodystansowe wycieczki rowerowe miałem pół życia temu. Z kuzynem wybraliśmy się rowerami nad morze, i też dojechaliśmy :)
Teraz wiedziałem, że jak wymięknę to Kate przybędzie z pomocą, zabierze mnie i rower do samochodu i do Tczewa dotrę i tak. Jeszcze będzie ze mnie dumna, że spróbowałem.
Ale ja nie chciałem łatwizny, chciałem siebie sprawdzić, swoją siłę woli osiągnąć cel. 
Nie było źle. Jednak już raczej nie decydowałbym się na wielodniową podróż rowerową ( ale to chyba bardziej z lenistwa). Jednak nie wykluczam podobnej wycieczki jak ta, w przyszłym roku :)


wtorek, 4 grudnia 2012

czwartek, 11 października 2012

Czemu nas tak mało na rowerach?

Korzystając z okazji pobytu w Bydgoszczy, wybraliśmy się z Kate na przejażdżkę rowerową. Pojechaliśmy do Myślęcinka a następnie w kierunku Bydgoszcz Wschód ulicą Inwalidów.
Powiem szczerze, że jak na tak ładną jak na październik pogodę, rowerzystów było niewielu, co nas trochę rozczarowało. A może zwyczajnie źle trafiliśmy z czasem...? :)